10 maja 2020 miejsce miał happening Lotnej Brygady Opozycji w Warszawie, który relacjonowali Katarzyna Pierzchała i Adam Wiśniewski. Mimo tego, że okazali swoje legitymacje prasowe i wyjaśnili, że są w pracy, zostali wówczas spisani przez funkcjonariuszy, którzy w notce policyjnej napisali, że mieli się oni dopuścić złamania ograniczeń związanych z pandemią.
“Policjant poświadczył nieprawdę w notatce, którą wysłał do sanepidu, bo nie poinformował, że my tam byliśmy służbowo”
– powiedział w rozmowie z Onet.pl Wiśniewski, redaktor naczelny Wolne-Media.pl.
“Nie dochowują staranności w ocenie rzeczywiście stworzonego przez obwinionych zagrożenia. Orzekają i akceptują drakońskie kary w wysokości niemającej nic wspólnego z sytuacją.”
– mówi o urzędnikach sanepidu w rozmowie z Onetem Michał Dadlez z Instytutu Społeczeństwa Otwartego.
To właśnie urzędnicy sanepidu nałożyli na dziennikarzy po 10 tys. zł kary za niezastosowanie się do nakazu przemieszczania się w odległości nie mniejszej niż 2 m od siebie. Oboje odwołali się od kary, ale bezskutecznie.
Sanepid wojewódzki podtrzymał decyzję organu powiatowego, więc dziennikarzom została droga sądowa. Oboje odwołali się do sądu administracyjnego, a w sprawę włączył się ponownie RPO.
“Dziwna to praktyka, żeby funkcjonariusz dostarczał decyzję administracyjną. To wszystko powoli zaczyna wyglądać jak próba straszenia. To jest nieproporcjonalna kara za to, że ktoś próbował wykonywać swój zawód i relacjonować demonstrację. Po wyczerpaniu krajowej drogi to jest idealna sprawa do wygrania przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka o naruszenie prawa do swobody wypowiedzi, bo takie działanie ma wywołać efekt mrożący na dziennikarzach.”
– mówi Dominika Bychawska-Siniarska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
źródło: Onet.pl
