Ostatnio zrobiło się głośno o trzech nominacjach Bidena, które zostały ogłoszone mianem “progresywnych” i dały niektórym komentatorom nadzieję na bardziej lewicowe rządy za oceanem. Ale wstrzymajcie swoje rumaki, bo oto nadchodzi najlepsze show w mieście: samozaoranie lewicy.
Janet Yellen, nominowana na sekretarzynię skarbu, jest kapitalistką, akceptującą status quo w amerykańskiej gospodarce. Jej lewicowe DNA to jakiś spinn, za którym zapewne stoją eksperci z Partii Demokratycznej. Tymczasem Heather Boushey, która objęła stanowisko doradczyni ekonomicznej Bidena, to doświadczona naukowczyni, mająca za sobą karierę w szeregu ultra liberalnych thinktanków. Przez ostatnie lata, ich zadaniem było m.in. torpedowanie i niszczenie “socjalistycznych” idei wywodzących się ze strony Berniego Sandersa i jego środowiska. Ups! Trzecia postać, Jared Bernstein wydaje się najbardziej postępowy z tej trójki, ale będzie zapewne wisienką na liberalnym torcie Bidena. Kimś na zasadzie “weźmy jednego gościa z lewicy, niech sobie pogada”.
Dziś wydaje się oczywiste: czekają nas cztery lata rządów, które będą kontynuacją rządów Obamy. Partia Demokratyczna wróci do tego, w czym jest doskonała od jakiegoś czasu: czyli obsługiwania interesów miliarderów, przy jednoczesnym używaniu “postępowej” retoryki.
Ta historyjka o “progresywnej trójcy”, ma na celu jedno — odwrócenie naszej uwagi od faktu, że liberałowie znowu zrobili z lewicą to, co robią zawsze. Eliminują, wykluczają z istnienia, spychają poza margines polityki. A lewica nawet tego nie zauważa, bo jest zbyt zajęta “szukaniem wspólnego języka” i “zakopywaniem sporów” ze skostniałym establishmentem w swojej partii. Może coś ugramy, jak będziemy grzeczni? Może coś nam dadzą? Na pewno.
Totalna uległość AOC i reszty progresywnych parlamentarzystek w usunięciu z porządku obrad, głosowania nad darmową służbą zdrowia, tylko to potwierdza. Amerykańska lewica uczyniła ze swojej porażki smutne widowisko, na które nie mogą patrzeć nawet jej najwięksi zwolennicy. Nie na taką lewicę głosowali Amerykanie.
Gdy frakcja Tea Party przejmowała władzę w Partii Republikańskiej, to nie było miło i przyjemnie. To była prawdziwa wojna i publicyści wieścili, że cała partia się od tego rozpadnie. Ale się nie rozpadła i Tea Party przejęła kontrolę nad organizacją. W partii Demokratycznej sam jeden Bernie wiosny nie czyni. A poza nim, w Kongresie nie ma nikogo, bo AOC i The Squad udowodnili, że wypisali się z tej walki.
Przy obecnym układzie sił i nastawieniu, amerykańska lewica może liczyć co najwyżej na trwanie.
